Ciąża po szwedzku





Lubię doświadczać ,,zwyczajnego życia" w innych kulturach i przepuszczać je przez moje polskie oczy, serce i mózg. Chociaż jestem tylko 220 km w linii prostej na północ od Polski, to różnic kulturowych jest wiele. Jest więc ciekawie, co nie oznacza, że łatwo.

Obecnie prowadzę eksperyment pt. ,,Ciąża w Szwecji" 😉 i w tym temacie różnic jest tak wiele, że można się zastanawiać nad ,,twardością" medycyny w ogóle -albo nad tym, czy Polki i Szwedki należą do tego samego gatunku.

Kiedy, przy pierwszej ciąży, zrobiłam test ciążowy w Polsce, od razu dzwoniłam do ginekologa umówić się na wizytę. Byłam tak niecierpliwa, że termin wyznaczony na za tydzień wydawał się wiecznością, więc tego samego dnia dostałam się do innego specjalisty, żeby po prostu usłyszeć, że wszystko wskazuje na to, że ciąża jest - bo na USG było zbyt wcześnie. Przy drugiej ciąży usłyszałam od lekarza, że ze spokojem wizytę zrobimy za dwa tygodnie, żeby było coś widać. Ledwie doczekałam tej wizyty w 5-6 tygodniu.

W Szwecji pierw dowiedziałam się od koleżanek i z artykułów, że jeżeli ciąża jest prawidłowa, w ogóle nie widzi się lekarza. To oznacza, że przez całą ciąże nie ma ani jednego badania ginekologicznego 😮. Całą ciążę łącznie z porodem prowadzi położna. Kiedy dowiadujesz się, że jesteś w ciąży, dzwonisz do rejonowego ,,centrum rodziny", gdzie przyjmuje się zdrowe dzieci (szczepienia, bilanse), ciężarne i w którym jest zorganizowane ,,otwarte przedszkole" gdzie rodzice mogą przyjść z dziećmi na wspólną zabawę i kawę z innymi rodzicami 😏 - pełna kultura i myślę, że ważny czynnik chroniący przed depresją poporodową.
Kiedy zadzwoniłam do centrum, przemiła położna przeprowadziła ze mną krótki wywiad i umówiła mnie na pierwszą wizytę za... 6 tygodni 😱😱😱.  Nalegałam na wcześniejsze spotkanie, jednak nie było terminów. Moje rozczarowanie było tym większe, że wiedziałam, że USG w Szwecji przeprowadza się tylko dwa razy - w 12-13-tym i 18-19-tym tygodniu i że wykonuje się je w szpitalu. Więc wizyta u położnej oznaczała jedynie ,,pogadankę" i dopiero na tej wizycie wysyła się prośbę do szpitala o umówienie pacjentki na USG. W rezultacie po dwóch dniach przychodzi do ciężarnej listowne zaproszenie z datą badania. 
Z jakich powodów USG wykonuje się tylko dwa razy? Nie dotarłam do tej informacji. Z tego, co czytam, USG nie jest szkodliwe dla dziecka, więc raczej nie w tym rzecz. 
Postanowiłam pogodzić się z faktami i przeżyć tę ciążę po szwedzku. Uspokajałam się melisą i myślą, że to moja trzecia ciąża (przy pierwszej już byłabym w szpitalu uczepiona fotela ginekologicznego).
Niestety trzecia ciąża okazała się niepodobna do dwóch poprzednich... W szóstym tygodniu wystąpiło krwawienie. Dzwoniłam od razu do szpitala na oddział ginekologiczny. Usłyszałam od, jak zawsze, bardzo miłej osoby, że prawdopodobnie jest to poronienie i nie ma sensu żebym przyjeżdżała, oni w niczym nie pomogą. Jednak po godzinie krwawienie ustało i zadzwoniłam ponownie. Powiedzieli mi, że w takim razie wszystko raczej jest w porządku i oni nie przyjmują w takich sytuacjach na badanie. Moja uprzejmość i cierpliwość były już na niebezpiecznie niskim poziomie, więc resztką opanowania wytłumaczyłam, że JA MUSZĘ WIEDZIEĆ CO SIĘ DZIEJE i chcę być zbadana przez lekarza. Otrzymałam numer do prywatnej ginekolog, która przyjęła  mnie po dwóch (zalanych melisą) dniach. Tam zobaczyłam bijące serduszko i dowiedziałam się, że nie wiadomo z czego wyniknęło krwawienie. Zapytałam o jakieś leki, luteinę czy co tam stosują żeby podtrzymać ciążę i usłyszałam odpowiedź, że nie stosują niczego. Nie dostałam również zwolnienia lekarskiego, ponieważ takie wystawia jedynie lekarz rodzinny.

Ze zwolnieniami lekarskimi nie jest tu łatwo. W Polsce lekarz na pierwszej wizycie zapytał, czy chcę dalej pracować. To może się niektórym (tym, co nie byli w ciąży) wydać przesadą, ale w ciąży, zwłaszcza w pierwszych miesiącach, można się czuć naprawdę fatalnie i tylko kobieta to wie, bo tego  ,,nie widać"(a jak ktoś bezmyślnie powtarza, że ,,ciąża to nie choroba" to życzę mu takiej nie-choroby przez dziewięć miesięcy. Plus sześć tygodni hard core-u połogowego). Przy jednej i drugiej ciąży była to moja decyzja jak długo chcę pracować i uważam, że tylko takie podejście jest fair wobec kobiety. W Szwecji normą jest pracowanie aż do porodu. Moje koleżanki, jeżeli nie pracowały ,,do końca", wybierały urlopy na kilka ostatnich tygodni. Dopiero od jakichś dwóch lat obowiązuje prawo, że ciężarna może rozpocząć urlop macierzyński (trwa ok. roku i wynosi 80% pensji) dwa miesiące przed datą porodu - ale skraca jej to urlop po porodzie. 
Ja w pierwszych trzech miesiącach czułam się okropnie, wymiotowałam i byłam bardzo osłabiona - nawet siedząc robiło mi się słabo, więc głównie leżałam. Nie miałam nawet siły czytać czy oglądać filmów, po prostu leżałam i próbowałam nie wymiotować. Piotr dzielnie zajmował się mną i dziećmi. W tym stanie musiałam systematycznie (co tydzień-dwa) odwiedzać lekarza rodzinnego i przekonywać go, jak bardzo źle się czuję. Było to dla mnie bardzo niekomfortowe, zwłaszcza, gdy lekarz sugerował, że może spróbuję pracować chociaż na 50% -to jest częsta praktyka w Szwecji, takie zwolnienia na 25, 50 lub 75%. Czując się zupełnie bez sił,  byłam zmuszona wciąż walczyć o siebie i dziecko. To był trudny czas.

W Szwecji położne mają duże, nowoczesne gabinety, wyposażone we wszystko, co znajduje się w gabinecie lekarza ginekologa. Na pierwszej wizycie u położnej, w 10 tygodniu, odpowiedziałam na wiele pytań o zdrowie moje i mojej rodziny i otrzymałam ulotki i książeczkę- po angielsku - o przebiegu ciąży. Dowiedziałam się z niej, że w Szwecji można pić w ciąży do 3 kaw dziennie 😁

Przy każdej wizycie, na miejscu, bezpłatnie, wykonują badanie moczu i kropli krwi pobranej z palca. Wynik jest natychmiast. Badania na cukrzycę ciążową nie ma wcale (to badanie jest paskudne, trzeba wypić szklankę cukru i dwie godziny siedzieć w poczekalni laboratorium). W Polsce ciężarna co miesiąc musi wykonywać zlecone badania, odpłatnie, czasami na czczo - dla mnie robienie czegokolwiek na czczo jest wielkim wyzwaniem, a co dopiero w ciąży... 😁 . W Szwecji nie płaci się co miesiąc za wizytę ani za badania. I nie ma badań na czczo 😂.

Położna umówiła mnie na ,,duże, szczegółowe” badanie krwi w następnym tygodniu-11-tym. Tylko raz wykonuje się takie badanie, pobierają wtedy sporo krwi. Nie musiałam być na czczo, jednak, przy ciśnieniu 70/50, zemdlałam krótko po wkłuciu. Przerwano pobieranie, położono mnie w gabinecie położnej, gdzie w trakcie rozmowy dwa razy zwymiotowałam do jej śmietnika (szkoda, że nie miałam takiej akcji u rodzinnego!). Dwa dni póżniej dokończono pobieranie, ale wtedy już byłam po kawie z  ciastem,  a Piotr trzymał mnie za rękę i cały czas zagadywała mnie pielęgniarka. Wyniki badania przyszły do domu po tygodniu, a w nich zdanie od położnej, że ,,wszystkie wyniki są w porządku”, żadnych tabel, nawet informacji co dokładnie sprawdzili😯. Dopiero kiedy na którejś kolejnej wizycie u położnej, po jakichś trzech miesiącach, poprosiłam o szczegółowe wyniki, położna wyczytała mi z komputera jakie badania i wyniki miałam. Poprosiłam, żeby zwróciła uwagę na żelazo, ponieważ w poprzednich ciążach musiałam suplementować i wtedy usłyszałam, że rzeczywiście wynik niski i muszę brać😤. Wcześniej, poza lekami przeciwwymiotnymi i kwasem foliowym, nie miałam żadnych zaleceń, więc na własną rękę przyjmowałam suplementy dla kobiet w ciąży.

Oddział ginekologiczny w szpitalu wygląda bardzo przyjemnie, profesjonalnie, ale domowo. Pierw podchodzi się do okienka poinformować, że się dotarło i pielęgniarka zaprasza do poczekalni. W poczekalni nie ma krzeseł tylko sofy i wygodne fotele, kuchnia, telewizor, czasopisma, muzyka. Co jakiś czas przychodzi jakiś lekarz/pielęgniarka/położna i wywołuje pacjenta po imieniu, podaje rękę, przedstawia się i prowadzi do gabinetu. Bardzo przyjazne wrażenie. Kiedy raz byliśmy na badaniu z Oliwerem, lekarz ukucnął i rozmawiał z nim dłuższą chwilę, spokojny i uśmiechnięty 😍.

USG przeprowadziła położna. Bardzo szczegółowo informowała o tym, co wykonuje i co widzi. Po badaniu powiedziała, że wszystko jest z dzieckiem w porządku na ten moment  i wszystkie wyniki wprowadzi do moich akt. ,,Akta” to informacje o mnie w systemie komputerowym, które wprowadzają wszyscy lekarze i do których też wszyscy inni lekarze mają dostęp. Nie mam więc żadnej karty ciąży, którą zabieram na każde badanie i na poród. Do porodu przyjeżdżam jedynie z dowodem osobistym, reszta wyświetli im się po wprowadzeniu mojego numeru personalnego: wszelkie wyniki badań, historie przyjęć. 

Poród będą odbierały dwie położne i asystentka. Można wyjść do domu sześć godzin po porodzie!😨 Z tej opcji podobno korzystają doświadczone mamy. Trzeba jedynie wrócić na badanie noworodka po 72 godzinach. 
Opowieści porodowe koleżanek są bardzo zachęcające, wszystkie polecają, ale zaznaczę, że nie rodziły poza Szwecją. Jednak to i tak bardzo dużo, w Polsce nie zdarzyło mi się słyszeć kogoś tak zadowolonego z przebiegu własnego porodu i opieki okołoporodowej. Podobno przed porodem załoga rzeczywiście zapoznaje się z planem porodu (czego pacjentka sobie życzy, a czego nie, np. jakie znieczulenia, muzyka, pozycja, kąpiel itp.). W Polsce plan porodu się robi, ale w szpitalu nawet nikt o niego nie pyta. Na sali porodowej palą się świece, jest nastrojowa muzyka, przygotowana kąpiel. Wszędzie towarzyszy partner czy inna wybrana osoba, chociaż pewnie do wanny nie wskakuje, ale możemy to sprawdzić 😆.  Podanie znieczulenia i jego rodzaju zależy od rodzącej. Ona również decyduje o pozycji -  w Polsce jest tylko opcja leżąca, tu można rodzić w pozycji pionowej - kto wie, może się zdecyduję też na taki eksperyment. Tata również może skorzystać z gazu rozweselającego! Standardowo stosuje się tens - elektrody przyklejane na plecach, które tłumią ból - bardzo mi pomogły przy drugim porodzie. Niestety w Polsce na porodówkach nie ma tensu - ja pożyczyłam od dobrej położnej, która wiedziała o istnieniu bólów krzyżowych. Po porodzie, kiedy ogarnie się mamę i dziecko, przynosi się tacę z ,,najlepszymi kanapkami na świecie" dla mamy i taty, z cydrem rozlanym do kieliszków i ,,sto latem" na ustach. Sale poporodowe są 1- 2 osobowe, w Polsce leżałam za pierwszym razem w 4 -osobowej, za drugim w 3-osobowej i od szaleństwa ratowały mnie tylko zatyczki do uszu, ale mimo wszystko ze szpitala wychodziłam w dziwnym stanie szoku - hibernacji, który mijał dopiero po pierwszej ,,przespanej" nocy w domu. W Szwecji tata może zostać na pierwszą noc, ma zapewnione wówczas łóżko i posiłki. Brzmi godnie, a co będzie -postaram się opisać 😁.

A propos położnej- w Szwecji nikt nie przyjdzie nas wesprzeć w domu po porodzie, taka procedura jest tylko przy pierwszym porodzie. Osobiście bardzo się cieszyłam z domowych wizyt również po drugim porodzie - zawsze są jakieś pytania i wątpliwości, a wizyta osoby, która ,,zna się lepiej" po prostu zdejmuje chociaż na moment to ogromne brzemię odpowiedzialności. Uspokaja, co jest bezcennym balsamem na rozedrganą psychikę rodziców noworodka. Tu tego niestety nie będzie i musimy sobie poradzić zupełnie sami 😨. Dziecka nie szczepi się w szpitalu, dopiero po dwóch miesiącach w poradni. 

Jeszcze chciałam wspomnieć o szkole rodzenia. W Środzie jest wspaniała publiczna szkoła rodzenia (Bajbus 💛), gdzie zajęcia dla ciężarnych odbywają się dwa razy w tygodniu -raz w tygodniu joga i ćwiczenia oddechowe, raz wykłady ze specjalistami (przebieg porodu, pierwsza pomoc noworodkom, kąpanie z ćwiczeniami na lalkach, wiązanie chust, masaż dziecka, połóg-najbardziej chyba zaniedbany temat, depresja poporodowa i wiele innych - ogromna ilość wiedzy, której nie dostajemy w szkole, a która jest bardzo potrzebna). Po porodzie mamy spotykają się raz w tygodniu na mama cafe, które porównałabym do wspomnianego otwartego przedszkola w Szwecji. Raz w tygodniu odbywa się też darmowy aerobik dla mam - mamy ćwiczą często z dziećmi gapiącymi się na nie z fotelików samochodowych. Tu szkoły rodzenia nie funkcjonują, odbywa się jedynie ,,wycieczka po szpitalu" dla mam, które rodzą po raz pierwszy. Gdy zapytałam o jakieś ćwiczenia dla mam w grupie, opowiedziałam o szkole rodzenia w Polsce, moja położna z zakłopotaniem powiedziała, że ma znajomą, która prowadzi jogę dla ciężarnych w innym mieście i zadzwoni do niej zapytać czy zna kogoś w Kalmarze. Rzeczywiście, zadzwoniła do mnie tego samego dnia z numerem telefonu do nauczycielki jogi, która pracuje z ciężarnymi- indywidualnie. Jednak mi chodziło o poznanie innych mam, wymianę doświadczeń, bycie w grupie kobiet, które będę mogła dalej spotykać na wspólnych spacerach. Podejrzewałam, że moja położna wyszła z założenia, że skoro a) mam już dzieci i b) nie mówię po szwedzku, to grupa ,,świeżaków" nie jest dla mnie, jednak kiedy podpytałam koleżanki, one też nie wiedziały, co mam na myśli, więc chyba jednak w Szwecji szkoły rodzenia nie funkcjonują (a jeśli ktoś coś wie na ten temat to proszę o komentarz). 

Nie podsumowuję- nadal jestem w procesie 😂. W każdym razie różnic jest sporo, są lepsze i gorsze rozwiązania, po obu stronach Bałtyku wiele jeszcze do zrobienia (kobiet do wysłuchania?).

Centrum Rodziny, w którym mam comiesięczne wizyty u położnej. Po prawej widać zadaszony parking dla wózków dziecięcych.
Po wejściu wszyscy ściągają buty i dreptają w skarpetach.



W jednej części znajduje się otwarte przedszkole, na które składa się kilka sal i kuchnia.



Widok na przedszkole ,,przez okno".



W drugiej części znajdują się gabinety położnych, ginekologów, pediatrów i sala badań z laboratorium: pobieranie krwi itd. 

 Dorzucam trochę pięknej zimy! 
  Pozdrawiamy! Trzymajcie kciuki za ciąg dalszy 😅














Komentarze

  1. Zapraszam do lektury mojego artykułu na temat prowadzenia ciąży i porodu w Szwecji: https://polskamamazagranica.blogspot.com/2020/08/ciaza-i-porod-w-szwecji.html

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Poród w Szwecji

Swedish for immigrants czyli moje początki z językiem szwedzkim