Poród w Szwecji




Poród w Szwecji






Zgodnie z zapowiedzią wracam z opowieścią porodową 😅.
Pierwsze skurcze poczułam około dziewiątej wieczorem, kiedy usypiałam dzieci. Akurat dzień wcześniej pożegnałam moją przyjaciółkę, która przyleciała do nas specjalnie, żeby zająć się dziećmi, kiedy będę rodziła... Dzidzia miała jednak swoje plany i zdecydowała się pojawić na świecie, gdy ciocia Gosia wylądowała już parę tysięcy kilometrów od nas. Na szczęście mamy na miejscu pomocnych znajomych i po trzech godzinach przyjechała do nas koleżanka, która została na noc i mogliśmy spokojnie jechać razem do szpitala (dozgonna wdzięczność Malwina!🙏).


Ostatnie chwile dwa w jednym



Szpital w Kalmarze, 10 minut pieszo od naszego domu. Tu przyszła na świat Frida. 

Od położnej, która prowadziła moją ciążę, wiedziałam, że przed przyjazdem do szpitala trzeba zadzwonić na oddział. Odebrała bardzo miła położna, która spytała mnie o szwedzki pesel - wtedy otworzyła sobie na komputerze całą historię mojej ciąży łącznie z planem porodu. Zapytała, co ile minut mam skurcze i od kiedy. Gdy usłyszała, że co pięć minut, ale dopiero od godziny, ostrożnie zasugerowała, żebym jeszcze jakiś czas poczekała w domu, zaznaczając, że ,,ja znam najlepiej moje ciało i sama wiem, kiedy przyjechać".  Prosiła, żebym zadzwoniła jeszcze raz zanim przyjadę, a kiedy zadzwoniłam po dwóch godzinach, zaprosiła mnie na oddział.

O północy byliśmy już na sali porodowej. W szpitalu jest sześć sal porodowych i odbywa się około 6-10 porodów dziennie. Sala, do której trafiliśmy, rozczarowała mnie swoim chłodem i stylem, a raczej jego brakiem. Zimny efekt potęgowała noc: cisza i ciemność. Sala okazała się jednak bardzo wygodna i zaopatrzona we wszystko, czego potrzebowaliśmy, a na fotelu Piotr zdołał nawet zasnąć, No i najważniejsze, że była pojedyncza: Polę rodziłam na sali z inną ciężarną...













Ten obraz za fotelem jest chowającą się ścianką, za którą ukryty jest gaz rozweselający. Próbowałam z niego korzystać, ale ta maska utrudniała mi oddychanie. Nie czułam też żadnego efektu znieczulającego. Kiedy już skurcze były bardzo mocne i przestało mi się chcieć być dzielną, zapytałam o znieczulenie zewnątrz-oponowe. Położna odpowiedziała, że dostaje je około 60% pierworódek. Nie odmówiła, ale zanim przetworzyłam tę informację już mi zamknął usta kolejny skurcz. Ostatecznie więc nie dostałam żadnego znieczulenia (chociaż namawiali mnie na ten gaz, ale odmawiałam). Na szczęście wszystkie trzy położne zapoznały się z moim planem porodu i przyniosły tens (elektrody przyklejane na plecy), z którego rzadko korzystają, a który ponownie sprawdził się u mnie bardzo dobrze (bóle krzyżowe).
Położne były bardzo miłe i profesjonalne.Jedna rzecz, która mnie zdziwiła, to ich odpowiedź na moje pytanie  (pytałam każdą osobno): co mogą mi doradzić, żeby przyspieszyć poród? Odpowiedziały, że nic tu się nie da zrobić, trzeba czekać. Ja oczekiwałam jakichś ćwiczeń na piłce, kąpieli, spacerów... Kiedy jednak odeszły mi wody, położna przyprowadziła taki chodzik. 

Wierzcie lub nie, ale prosiłam Piotra żeby zrobił te i inne zdjęcia, żeby móc Wam wszystko pokazać  😂. Nawet wtedy,  pół godziny przed urodzeniem Fridy, powiedziałam ,,zrób zdjęcie tego chodzika, będzie do wpisu". 

Szwedzi nie przyspieszają, wszystko ma iść swoim rytmem  (poród wywołują dopiero 2 tygodnie po terminie). Ciągle miałam poczucie, że położne idą krok za mną, że to ja prowadzę. Po pierwszym skurczu partym zapytały, w jakiej pozycji chcę urodzić, to była moja decyzja. 

Długo nie pospacerowałam, bo po przejściu tam i z powrotem sprawy zaczęły się dziać szybko i o 4:14 położono mi na brzuchu zdrową, różową kruszynkę (no nie taką kruszynkę, 4220!).  A propos wagi: nie wykonano w szpitalu wcale USG, więc nie znałam prognozowanej wagi! Ani ja, ani personel... Ostatnie USG miałam w 23 tygodniu ciąży ( ale normalnie w Szwecji ostatnie jest w 18 tygodniu). Przy porodzie ani na chwilę nie pojawił się lekarz, co jest normą w Szwecji przy braku komplikacji.



Najpierwszy pocałunek 😍

Według badań bardzo ważny jest kontakt skóra do skóry mamy i dziecka od razu po porodzie. Zaleca się, żeby trwał jak najdłużej. W Polsce dzieci położono mi na brzuchu na krótko, może 5-10 minut. W Szwecji na cztery godziny! Tyle czasu spędziliśmy w sali porodowej po porodzie. Po pół godzinie położna pomogła mi przystawić maleństwo do piersi, więc bardzo szybko zaczęłam karmić.
Po dwóch godzinach przywieźli nam powitalny posiłek i mogliśmy świętować urodziny córeczki. Dostaliśmy piękne kanapki, cydr w kieliszkach, ciepłe napoje i świeże kwiaty. To była fantastyczna chwila, a smak kanapek niezapomniany 😀





Po czterech godzinach od porodu zjawiła się pediatra i zbadała przy nas dziecko. Po wypełnieniu dokumentów zaprosiła nas do przejścia na oddział dziecięcy. Zapytałam wtedy, patrząc na golaska leżącego pod lampą, czy mam ją ubrać i usłyszałam, że jeśli chcę, to mogę. W Polsce po badaniu dziecko jest ubierane przez pielęgniarkę w szpitalne ubranka. 
Przebywając później na oddziale widziałam, jak mamy trzymają nagie noworodki zawinięte w kocyki, z których wystają maleńkie, gołe nóżki... Więc jednak szwedzkie dzieci są trochę inaczej traktowane i może rzeczywiście mają później inne odczucie zimna. Ja moje maleństwo ubrałam na polską modłę, golaski są nie na moje nerwy 😁





Dopiero opowiadając o porodzie zdałam sobie sprawę, że przeszłam z sali porodowej na poporodową o własnych nogach. Nie jest tak, że Szwedzi zmuszają kobiety po porodzie do chodzenia 😂.  Widziałam później kobiety wiezione na krzesłach, a nawet na łóżkach. Sala poporodowa była dość duża, dwuosobowa z łazienką. Jednak ja byłam na sali sama przez cały pobyt. Raz przywieziono na trzy godziny jedną mamę, ale jak tylko zwolnił się inny pokój, to ją przeniesiono. Wysypiałam się więc naprawdę nieźle 😯. Na oddziale było bardzo cicho, również w ciągu dnia. Wszyscy rozmawiali szeptem, obowiązuje nakaz wyciszenia telefonów. Atmosfera jest bardzo ciepła, przyjazna.

 Kiedy przyszła położna przeprowadzić ze mną wywiad jak oceniam poród, położne, procedury (wow!) zapytała też, czy chcę iść dziś do domu (tego samego dnia, którego urodziłam!). Zaznaczyła tylko, że muszę wrócić z dzieckiem na badania przesiewowe po 48 godzinach. Powiedziałam, że wolę zostać, zwłaszcza, że mam chore dziecko w domu. Spędziłam więc w szpitalu  dwie i pół doby i kiedy wróciłam tam po dwóch dniach od wyjścia na kontrolę żółtaczki, ciepło mi się zrobiło na sercu i ogarnęło nie wzruszenie - to chyba najlepsza ocena mojego doświadczenia w tym szpitalu. 

Sala poporodowa









Prezenty! Dostałam po porodzie dużą torbę z różnymi akcesoriami, które od razu rozłożyłam w celu udokumentowania dla Was 😁





Najbardziej ucieszyła mnie czapeczka, skarpetki i ten króliczek. Pieluchy w całkiem sporej ilości!

A teraz najlepsze: posiłki w szpitalu! Piotr się śmieje, że jak mnie odbierał, to go namawiałam, żeby poczekać jeszcze dziesięć minut do obiadu. Jedzenie było przepyszne i dostępne cały czas 😏 
W Polsce te trzy skromne posiłki tylko zaostrzały mój apetyt i ratowała mnie kochana teściowa, która przynosiła dodatkowe obiady.

Posiłki były, a jak, w formie szwedzkiego stołu 😁 Na oddziale znajduje się kuchnia, w której cały czas dostępne są owoce, ciasteczka i napoje: soki, woda, mleko, herbaty i wielki ekspres do kawy (i czekolady 😍). A propos kawy  -zapytałam położnej, czy w Szwecji można pić kawę, gdy się karmi piersią (bo w ciąży można pić nawet 3 dziennie). Of course! W Polsce to nawet herbaty czarnej nie zalecają, a tu proszę, kawa się leje! Nie ukrywam, że korzystam z tych szwedzkich norm i nie obserwuję żadnego pobudzenia u maleństwa 😁

W sali wisiał rozkład posiłków, PIĘCIU posiłków: śniadanie, obiad, podwieczorek, kolacja ( w praktyce drugi, ciepły obiad), i wieczorna przekąska (kanapki, owsianka). Piotr nie musiał niczego donosić, byłam zaspokojona 😌.




Kolacja- lasagne 



 W odróżnieniu od polskiego szpitala, w szwedzkim nie trzeba przynosić swoich sztućców...



Potrawka z ryby

Jak już kiedyś wspomniałam, w Szwecji do posiłków podaje się pieczywo chrupkie i masełko.

Podczas pobytu w szpitalu co jakiś czas pojawiała się pielęgniarka lub pediatra i badali Fridę. Sprawdzano słuch, żółtaczkę, wagę, robiono badania przesiewowe. Nie zaszczepiono na nic, jedynie podano witaminę K. Przed wyjściem zapytałam, dlaczego nikt nie prosił o podanie imienia (szwedzki pesel dostała od razu). Dowiedziałam się, że mam trzy miesiące na podanie imienia w urzędzie skarbowym. Rzeczywiście, po trzech dniach od porodu dostałam pismo z urzędu z prośbą o podanie imienia. Chociaż my imię wybraliśmy zanim poznaliśmy płeć, to jeszcze wiele pomysłów do nas przychodziło i przez trzy dni po porodzie przymierzaliśmy je do naszej dziewczynki. Frida to był jednak ten właściwy puzzel. Jest to imię skandynawskie, oznacza ,,piękna i kochana". Ponadto nosiła je jedna z moich ulubionych kobiet w historii, która na swoim ostatnim obrazie, pomimo bólu, którego doświadczała, napisała ,,Viva la vida!''. Niech żyje życie! 


Kiedy, najedzona i dość wypoczęta, wróciłam do domu, czekali na mnie wspaniali pomocnicy. Oliwer,  przeżuwając gumowego węża, zapytał, czy może podzielić się z dzidzią. Pola zasnęła wtulona w siostrę.


Dumny starszy brat




 Mogę dziś powiedzieć, że przygoda pt. ,,Ciąża w Szwecji" miała szczęśliwe zakończenie. A teraz przed nami nowy rozdział. Oby każdy kolejny dzień Fridy był tak udany, jak jej pierwsze chwile.



Komentarze

  1. Zapraszam do lektury mojego artykułu na temat prowadzenia ciąży i porodu w Szwecji: https://polskamamazagranica.blogspot.com/2020/08/ciaza-i-porod-w-szwecji.html

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Ciąża po szwedzku

Swedish for immigrants czyli moje początki z językiem szwedzkim