Proza dnia po szwedzku


Takie zdjęcia dostaję, kiedy jestem w pracy. ,,Jesteśmy na spacerze". Odpisuję bułeczkami cynamonowymi i kawą z mojej super maszyny. Nagroda pocieszenia.

Po miesiącu pracy na jednym, ale pełnym etacie,  jestem mniej zmęczona, niż kiedy pracowałam w kilku miejscach, ale w mniejszym wymiarze godzin. Myślę, że poza mniej obciążającym intelektualnie i emocjonalnie charakterem nowej pracy ma to związek z nieodwożeniem i przywożeniem dzieci. Cieszę się porankami, kiedy wstaję po cichu o wpół do siódmej, jem śniadanie i piję kawę sprawdzając wiadomości, ubieram się i namalowuję twarz bez przerywania na wciąganie komuś rajstop, przekonywanie do włożenia bluzki z długim rękawem i odpowiadanie na pytanie, ile jeszcze dni do wolnego. Tylko przesyłam buziaka Poli, która otwiera jedno oko i wychodzę lekkim krokiem na autobus, pomimo, że mróz i śnieg. Wstawanie do pracy bez konieczności wyprawienia dwójki dzieci to coś pięknego.




Bułeczki cynamonowe pachną na uniwersyteckim korytarzu codziennie o 9:00. Jeżeli akurat  wyjdę z pokoju to ich zapach... jest jak Hatrick. You know what I mean.



Okazało się, że kawiarnia, do której trafiliśmy w zeszłą niedzielę, kryła puchatą atrakcję. Jest to kawiarnia w budynku gospodarstwa. W jednym z jego pomieszczeń są trzymane króliki i świnki morskie, do których dzieci mogą wchodzić i je głaskać. Nikt ich nie pilnuje, napisy po szwedzku instruują, aby w zagrodach (zagrodach?) nie przebywało więcej niż dwoje dzieci. Są też informacje ze zdjęciami i imionami zwierzątek. Niektóre można kupić, co nieopatrznie przetłumaczyłam na głos...


Torby ikea sprawdzają się wszędzie:)



W czwartek spędziliśmy przemiłe popołudnie w domu Fridy. Nie robiłam zdjęć, więc nie poprę moich wrażeń dowodami, ale był to jeden z najładniejszych domów, jakie widziałam. Biały, drewniany, z ogrodem zimowym, pełen świec, roślin i odrestaurowanych przez Fridę mebli. Pola znowu swobodnie porozumiewała się z Millie, a Oliwer z uwielbieniem wpatrywał się w dziesięcioletniego Elliota, który próbował komunikować się z nim przy użyciu translatora. A my siedzieliśmy sobie w ciepłym ogrodzie zimowym, jedliśmy tacosy i rozmawialiśmy o naszych wspólnych mianownikach: Smerfach, Pszczółce Mai, Muminkach, Cudownych Latach, Pulp Fiction i... smutnych konsekwencjach "agresywnego" kapitalizmu w Stanach 😂

Frida powiedziała nam, że tacos jedzą przynajmniej raz w tygodniu, zwykle w piątki i że tak jest w wielu domach ich znajomych. Uśmiechnęłam się więc do mojego piątkowego lunchu:



Tymczasem Piotr otrzymuje wciąż nowe sprawności. Zaszkliły mi się oczy, kiedy dostałam zdjęcie z podpisem ,,mój pierwszy":


j 😍😍😍😍😍😍
Strażnik pilnuje księżniczki
-Gdzie jedziemy Oli? - Do Uli.

Widok na przystań żeglarską.

- Mamo, chodź do kuchni. - Po co? - Musisz coś kupić! (I ten moment, kiedy zdaję sobie sprawę, że  miałam z moją mamą taki sam dialog).

Jak jest zima, to musi być zimno. Tak było dziś tzn. 04.02.


Kto pamięta Blair Witch Project? :D
Dla naszych kawiarnianych przyjaciół pomysły: mikrofala dla mam i włóczki z drutami dla chętnych.



Zagadka:
Imienia jakiego Polaka jest ulica w Kalmarze?  Podpowiedź: w Polsce obecnie niestety persona non grata. Ale przynajmniej na Szwecję można liczyć :)





 I jeszcze jedna zagadka: Kto ma jutro urodziny??? :D Kto chce adres do wysyłki? 😁😁


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Ciąża po szwedzku

Poród w Szwecji

Swedish for immigrants czyli moje początki z językiem szwedzkim